Thursday, January 29, 2009


LAURENCE GONZALES: JAK WALCZYĆ Z PANIKĄ

Rady pożyteczne nie tylko dla podróżujących po krajach ogarniętych wojną, samotnych żeglarzy przemierzających w kajaku ocean lub miłośników sportów ekstremalnych znajdziecie w ciekawym tekście Laurence'a Gonzalesa: How to control panic

Oddychaj, planuj i działaj - radzi Gonzales. Tłumaczy, że uczucie paniki może być dla nas zbawienne. To ciało sygnał, że należy wiać zamiast rozważać sytuację. Jednak oczywiście panika może nas wpędzić w śmiertelne kłopoty. Gonzales podaje stosowny przykład pary nurków, która ugrzęzła w mule. On spanikował i zginął, ona zachowała zimną krew i ocaliła życie.

Oddychanie przywraca równowagę, planując wyznaczasz małe logiczne kroki, które pozwolą wydostać się z tarapatów, a działanie pomoże zmniejszyć ci stres.

Na koniec jeszcze jednak rada Gonzalesa - im częściej znajdujesz się w sytuacjach mogących wywoływać panikę tym bardziej uodparniasz się na stres, a system "oddychaj-planuj-działaj" wchodzi ci w krew.

Zdjęcie ze strony: www.jaunted.com

Thursday, January 22, 2009


NIEPEŁNOSPRAWNI ZDOBYLI BIEGUN POŁUDNIOWY

Po poprzednich wpisach pełnych moralnego niepokoju coś dla pokrzepienia serc. Pierwsza w historii ekspedycja osób niepełnosprawnych dotarła do Bieguna Południowego - wyczytałem na portalu adrenalina.onet.pl

Uczestnikami wyprawy byli trzej Hiszpanie: Jesus urodził się bez ręki, Eric jest w 80 procentach niewidomy, a Xavier w wypadku stracił nogę.

Do wyprawy przygotowywali się półtora roku, m. in. ciągnąc 80 kilogramowe sanie.

Na Antarktydzie budzili się o ósmej, myli ciepłą wodą z termosu, jedli śniadanie i ruszali w siedmiogodzinną wędrówkę. Nie wiem ile trwała wyprawa. Według serwisu jedynymi problemami podczas podróży były kłopoty żołądkowe i złamany maszt namiotu.

Niepełnosprawni podróżnicy zadedykowali swój wyczyn wszystkim inwalidom, którzy wątpią, że potrafią prowadzić normalny tryb życia.

Zdjęcie: www.wikipedia.org

Wednesday, January 21, 2009


KAPUŚCIŃSKI I CENA PODRÓŻY - CD

W poprzednim wpisie zastanawiałem się nad ceną brutto jaką Ryszard Kapuściński płacił za życie pełne podróży i przygód. I proszę - poniedziałkowa Gazeta Wyborcza przyniosła pewne wskazówki (zasada synchroniczności jest nieoceniona :).

Torańska i Domosławska rozmawiają z Alicją Kapuścińską, żoną reportera. Nie miała łatwego życia. Przeczytajcie, oceńcie sami. Tutaj jeden fragment:

"Najważniejsze dla niego były wyjazdy. Po nich?

- Praca nad książką.

A potem? Długo, długo nic i...?

- Gdzieś tam się znajdowałam. Myślę, że miałam swoje trwałe miejsce. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Nie miałaś pretensji?

- Przecież on nie wyjeżdżał dla turystyki, dla przyjemności. Tylko do pracy. A ja wiedziałam, że muszę szanować jego pracę. Zawsze miałam głębokie przekonanie, że ta praca jest jedyną, którą chce i ma ambicje wykonywać. Nigdy nie powiedziałam mu "może byś nie pojechał" albo "wolałabym, żebyś został", albo wprost "nie jedź".

A chciałaś powiedzieć?

- Może i chciałam. Ale rozumiałam, że każdy wyjazd - mniej lub bardziej niebezpieczny - jest spełnieniem jego marzeń. I jedynym sposobem, w jaki chciałby się realizować. To co ja miałam w tej sytuacji do powiedzenia, no co? Powiedzcie.

Nie było go czasem pół roku, czasami po kilka miesięcy. Chodziłam do PAP-u prosić, by pokazywali mi, jakie depesze przysyła. Patrzyłam, skąd są, i dzięki temu mniej więcej wiedziałam, gdzie jest i co się z nim dzieje. Ta komunikacja z nim zawsze była koszmarna.

Mówił: wracam za sześć tygodni. I raptem okazywało się, że coś dzieje się w Mozambiku. Albo w Kongu, albo w Zanzibarze. Występował do PAP-u o zgodę, dostawał i jechał.

(...) I cóż z tego, że więcej go w domu nie było, niż był. Już tego nawet nie pamiętam. A może nie chcę pamiętać? Obecność fizyczna nie jest najważniejsza. Najważniejsze były klucze. Ojej, klucze! Klucze! - wołał przed wyjazdem. Zabierał klucze od mieszkania, pakował do walizki. Muszę wiedzieć - mówił - że mam dokąd wrócić. Wiedział, że ma dom, do którego zawsze, cokolwiek by się stało, może wrócić.

Zdjęcie z http://gu.us.edu.pl

Sunday, January 18, 2009


KAPUŚCIŃSKI I CENA PODRÓŻY

Co jest warto poświęcić dla podróży? - i ja stają przed takim pytaniem. Zaskoczyło mnie zza węgła. Niespodziewanie, choć przecież przeczuwałem, że trzeba na nie odpowiedzieć.

Czytam najnowszy Tygodnik Powszechny, a w nim recenzję biografii Ryszarda Kapuścińskiego (pióra Beaty Nowackiej i Zygmunta Ziętka, Wydawnictwo Znak). Michał Olszewski zastanawia się nad rzeczą, której w książce zabrakło.

"W przypadku człowieka, który większość swego życia spędził w podróży, musi się bowiem pojawić pytanie o cenę wyboru, pytanie, które zadaje sobie każdy korespondent. Zakładam, że cena miłości do świata i wiecznego reisefieber może być wysoka. Rzecz nawet nie w chorobach i wycieńczeniu fizycznym – o tych szczegółach również wiemy sporo.

Ważniejsze wydaje się pytanie, jak rodzina Kapuścińskich potrafiła sobie poradzić z trudem nieustającej rozłąki. Chciałbym wiedzieć, czy można pogodzić życie rodzinne i życie w podróży, czy też długotrwały, poważny wyjazd, obliczony na miesiące czy lata, a nie szybki wypad reporterski, wyklucza tego rodzaju kompromis i musi oznaczać osłabienie więzi.

A jeśli tak, jeśli nie ma dobrej podróży bez dramatu, to jak odnaleźć się po powrocie? Jak otworzyć drzwi mieszkania, w którym tyle miesięcy bez naszego udziału dorastało dziecko? (...) Chciałbym znać cenę brutto, a nie netto.
"

Też chciałbym poznać cenę brutto. Też mam wspaniałą żonę i córeczkę.

Na spotkaniu autorskim w Lublinie Jacek Pałkiewicz zapytany przez pewną panią czy żona puszcza go na niebezpieczne wyprawy, lekko się zdenerwował i odparł: "Wiedziała za kogo wychodzi". Coś mi się zdaje, że nie jest to najlepsza odpowiedź.

Zdjęcie ze strony: www.znak.com.pl

Monday, January 12, 2009


GIENIECZKO I 100 DNI W ZAMRAŻALCE

W zamrażalce czyli na Syberii. Marcin Gienieczko wyruszył właśnie w podróż przez Syberię. Hasło jak w tytule mojej notki. Z okazji tej eskapady dziennik.pl przypomina jego poprzednią wyprawę przez góry Mackenzie w Kanadzie: spotkanie z niedźwiedziem, przeprawy przez rwące rzeki, Indianie i myśliwi żyjący z dala od cywilizacji.

Gienieczko opisał te przygody w książce "Pokonać siebie", która już leży w księgarniach. Dzienni.pl daje jej fragmenty, a w najbliższą sobotę opublikuje pierwszą relację z Syberii.

Przedrukowuje na zachętę kilka akapitów z "Pokonać siebie". Na forum dziennika.pl jeden z czytelników sugeruje, że Gienieczko to pozer - ma kłopoty z pokonaniem rzeki to łapie za telefon, przylatuje helikopter i już po kłopocie. Pozer czy śmiałek? Trudno powiedzieć bez przeczytania całej książki. Łatwo oceniać siorbiąc kawkę przed monitorem komputera w cieplutkim pokoju. Może taki smak ma przygoda w XXI wieku i nie ma co wymagać, żeby ktoś wędrował jak za czasów Jacka Londona...

"Czuję olbrzymi głód w żołądku. Kończą się zapasy jedzenia. Dziurki w pasku robię już co 6 dni. Przede nami kolejne wyzwanie - szybko płynąca rzeka Keele River. Na drugiej stronie stoi chatka. Nasze schronienie na noc . Jej widok tylko wzmaga pragnienie, żeby już tam być. Woda ma zaledwie 3 stopnie. Zakładam plecak. Uderzenie lodowatego zimna dodaje mi sił i chęci pokonania rzeki. Zanurzam się coraz głębiej. Nie mogę się odwrócić. Buty wypełnione wodą stają się coraz cięższe. Znalazłem się na środku rzeki. Coraz bliżej widzę drugi brzeg. Stawiam nogę na kamieniu i nagle olbrzyma fala uderza mnie w bok. Przewracam się, a spieniony nurt mnie porywa. Ciężki plecak nasiąka wodą. Płynę na plecach. Nie mogę zrobić żadnego ruchu. Mam zapięty pas biodrowy, który przesunął się na klatkę piersiową. Z trudem mogę złapać oddech. Zachłystuję się.

Woda wlewa się do nosa. Nie ma gruntu pod nogami. Plecak ponownie znalazł się pod wodą! Zaczyna mnie ogarniać panika. Woda wydaje się dość ciepła. Wiem, że to złudzenie - reakcja wychłodzenia organizmu. Widzę w oddali twarz Ruperta. Kanadyjczyk patrzy bezradnie, jak spieniony nurt niesie mnie z dzika wściekłością. Biorę głęboki oddech. Plecak znów wywinął kozła! Kijki porwała rzeka. Uderzam kolanami w podwodną skałę. Po raz trzeci plecak znalazł się pod wodą. Próbuję płynąć, jednak nie daję rady. Chcę sięgnąć po nóż, który mam przy pasie. Muszę odciąć plecak, inaczej zginę. Przede mną zakole rzeki. Ponownie uderzam kolanami o głazy. Tracę czucie w nogach i dłoniach, słabnie ciało. Woda traci impet. Nogi przesuwają się po kamienistym podłożu - czuję grunt! To niewielka łacha piaskowa ukryta pod powierzchnią rzeki. Wypycham się resztkami siły. Jest, jest! Dziesięć metrów przed mną rzeka spada do kanionu. Woda tam płynie niczym w wąskim przełyku ściśnięta ścianami wysokimi na 100 metrów.

Drżę z zimna. Rupert przywiązuje linę do dużej kłody drewna. Idzie z nią jakieś 100 metrów w górę rzeki i rzuca w moim kierunku.

"Martin, złap ją, złap!" Ściągam linę do siebie. Mój kompan wyciąga mnie na swoją stronę. Padam ledwo żywy. Po 24 dniach, przejściu 350 km docieramy do rzeki Carcajou. Stad zabiera nas helikopter do Norma Wells. Za sobą mamy pokonane pasmo gór Mackenzie. Canol zdobyty!"

Zdjęcie ze strony www.gienieczko.pl

Wednesday, January 07, 2009


ZDJĘCIA KTÓRE NAŁADUJĄ CI AKUMULATORY

Wcale nie przesadzam, sprawdźcie na stronie National Geographic Adventure. Zebrali najfajniejsze zdjęcia przysłane przez czytelników. To nie wszystko, warto spojrzeć również na resztę fotek np. z wyprawy motolotnią nad pustynią w Nowym Meksyku.

Zdjęcie ze strony adventure.nationalgeographic.com