Tuesday, October 30, 2007

WSPOMNIENIE Z BORNEO II



Obiecany drugi film z Borneo, tym razem z serca dżungli. Obozowisko, nasi przewodnicy razem ze spotkanymi przypadkowo myśliwymi przygotowują jedzenie. Kroją mięso świeżo upolowanego zwierzęcia. Zaraz trafi do kociołka.

Po roku żałuję, że nie zrobiliśmy więcej filmów z tej wyprawy.

Sunday, October 21, 2007


ŚMIERĆ KRÓLA NAJEMNIKÓW

Tego nie mogłem pominąć: w ubiegłą sobotę zmarł Bob Denard - legendarny najemnik i awanturnik.

"Jego wojenny przydomek (naprawdę nazywał się Gilbert Bourgeaud) przez długie lata wzbudzał trwogę i wściekłość w całej Afryce. W latach 60. i 70. jako najemnik uczestniczył w większości tamtejszych wojen i zamachów stanu." - pisze o zmarłym Wojciech Jagielski.

Nie chcę przydawać wyczynom Denarda romantyzmu. Powtórzę jednak to co napisałem przy okazji historii innego psa wojny: tak naprawdę w życiu najemników nie ma nic romantycznego, a ich przygoda ma wyjątkowo ponure oblicze. Jednak być może to ostatni awanturnicy w starym stylu.

Życiorys Denarda to gotowy scenariusz na trzymający w napięciu dreszczowiec. Aż dziw, że jeszcze nikt nie sfilmował jego przygód.

Zdjęcie (francuscy komandosi z ujętym Denardem, październik 1995) ze strony: www.comores95.info

Saturday, October 20, 2007

WSPOMNIENIE Z BORNEO

Przyszła do mnie nostalgia, pogrzebałem w archiwalnych materiałach i wrzucam filmik z Borneo. Niedawno minęła rocznica powrotu z tej wyprawy...





Wkrótce kolejny film.

Monday, October 08, 2007

POZNAJCIE ZAWODOWEGO ŁOWCĘ PRZYGÓD

- Ile kosztuje błąd, jak obciąć palce w przydomowej szopie, czy można przebiec siedem maratonów na siedmiu kontynentach w siedem kolejnych dni w cztery miesiące po wszczepieniu by-passów - to wszystko i jeszcze więcej w arcyciekawym wywiadzie z 63-letnim Sir Ranulphem Twisletonem-Wykehamem-Fiennesem. Rozmowa poszła w "Gazecie Wyborczej", chciałem wybrać najsmaczniejsze fragmenty, ale całość jest niesamowita.


Aleksandra Krzyżaniak-Gumowska: - Księga Rekordów Guinnessa nazwała cię Największym Żyjącym Odkrywcą na Świecie. No właśnie - "żyjącym". Niewiarygodne, ile razy udało ci się wymknąć śmierci.

Sir Ranulph Fiennes: - Niektóre wyprawy wiążą się z ryzykiem, więc trzeba wszystko porządnie zaplanować. To - Sir Ranulph pokazuje lewą dłoń z od połowy uciętymi, zgrubiałymi w miejscu ucięcia palcami - to jest skutek błędu. W bardzo zimnym miejscu błąd często oznacza koniec wyprawy.

Przez 34 lata wypraw na bieguny udało mi się uniknąć poważnych odmrożeń - miałem odmrożone duże palce u stóp, ale nigdy u rąk. I wtedy pojechałem na samotną niestety wyprawę do kanadyjskiej Arktyki. W dwie osoby jest oczywiście bezpieczniej. Bo w Arktyce, gdzie jest morze i ruszający się kruchy lód, nietrudno do tego morza wpaść. A wtedy sytuacja robi się poważna. Po wyjściu z wody trzeba jak najszybciej rozstawić namiot i rozpalić kuchenkę. A do tego porzeba sprawnych rąk i palców. Kuchenka nie chciała się zapalić, a w zmarzniętych rękach traciłem czucie.

W normalnej sytuacji mój przyjaciel Mike Stroud postawiłby namiot, rozpalił kuchenkę i przystawił mi do niej ręce. Bywało, że Mike wpadał do wody, wtedy ja to wszystko szybko robiłem. Mike'owi i w Arktyce i na Atarktydzie przydarzyła się hypotermia, wyziębienie organizmu. Zaciągałem go wtedy do namiotu, rozpalałem kuchenkę, wsadzałem do śpiwora. On przez godzinę nie miał pojęcia, co się z nim działo. Sam - umarłby. A tak - ja mogę uratować życie jemu, on - mi.

To po co samotne wyprawy?

Samotnie wyruszasz wtedy, kiedy wszystkie rekordy na obu biegunach zostały pobite - przez nas, przez waszego Marka Kamińskiego, przez Norwegów. Jedyny rekord, jaki w 2000 r. został do pobicia to zdobycie solo bieguna północnego od strony amerykańskiej. Ze strony rosyjskiej już ktoś to zrobił.


Po co musiałeś być pierwszy - znowu pierwszy?

Bo taką mam pracę. Jeśli chcę znaleźć sponsora, za darmo ubrania, namioty, BBC. A oni nie są zainteresowani, jeśli ktoś robi coś, co już było.


Więc ciągle musisz wymyślać nowe wyzwania.

I to duże. Jak zdobycie bieguna na wielbłądzie czy motocyklu.


Mówisz, że to twoja praca. Ale przecież mógłbyś spokojnie żyć organizując kursy przetrwania...

Ale nie chcę tego robić.


Właśnie o to mi chodzi - nie chcesz.

To jest nudne. Może dwa-trzy jeszcze bym przeżył, ale co, przez całe życie organizować kursy przetrwania?


Jasne, ciekawiej obcinać sobie palce w przydomowej szopie? Jak po samotnej wyprawie w Arktyce?

Zrobiłem to ze względów prywatno-finansowych. Ta ręka - Sir Ranulph znowu podnosi z kierownicy lewą dłoń - ta ręka była żywa tylko do połowy palców. Martwe przyczernione części palców bezładnie zwisały. Za każdym razem jak czegoś dotykałem, to jakby torturowało mnie gestapo. W nocy nie mogłem spać. A lekarze powiedzieli, że mi amputują palce dopiero za pięć miesięcy. I za dodatkowe 6 tys. funtów.


A nie chciałeś czekać.

Nie chciałem żyć pięciu miesięcy w agonii, bólu, torturach. Rozsądek podpowiadał, żeby obciąć je wcześniej. Obcinasz paznokcie, prawda? Boli?


Nie bolało?

Co, obcięcie paznokci?


Nie - palców.

Właśnie o to mi chodzi - nie bolało. Komórki były martwe. Tylko tam, gdzie martwe komórki spotykały się z żywymi, czyli tam, gdzie są nerwy, bolało i to bardzo. Podjąłem decyzję, żeby zrobić to bezboleśnie i bezkrwawo. Wziąłem małą piłę i położyłem palce na stole. Bolało jednak, więc żeby przytrzymać rękę wsadziłem ją w imadło. Metoda była taka: jak bolało, trzeba było ciąć wyżej. Jak leciała krew - to samo. Robiłem to bardzo powoli. Kciuk obcinałem dwa dni. W efekcie zaoszczędziłem 6 tys. funtów i przestało tak strasznie boleć - mało rozsądne? Mój fizjoterapeuta pochwalił mnie za porządną robotę, chirurg mnie zganił, bo mogłem sobie narobić jeszcze większych kłopotów. Ale dokończył, co ja zacząłem: wyciął mi skórę z dłoni i z niej zrobił nowe końcówki palców.


Co cię pcha do wynajdowania coraz to nowych wyzwań? Tego nie da się zatrzymać.

Da się. Ludzie się starzeją. Jak ciało się robi za stare, to każe ci przestać.


No dobrze, ale ty w wieku 59 lat przebiegłeś siedem maratonów na siedmiu kontynentach w siedem kolejnych dni. Dodajmy - tylko cztery miesiące po tym, jak wszczepili ci dwa by-passy po zawale serca.

To nie był mój pomysł. To wymyślił Mike Stroud - moja druga połowa.


Przecież nie zaciągnął cię tam siłą. Sam się zgodziłeś.

Było tak. W styczniu 2003 zadzwoniłem do Mike'a i zaproponowałem mu 3-miesięczną wyprawę do Arktyki. Mike nie mógł dostać tak długiego urlopu, ale zaproponował mi siedmiodniowy maraton. Wymyślili go Amerykanie, maratończycy z Nowego Jorku. Potrzebowaliśmy dużej linii lotniczej, która zagwarantowałaby nam co najmniej pięć godzin na każdym kontynencie. Negocjacje z amerykańskimi liniami się nie powiodły, zgodziło się British Airways. I postawili warunki: nie ma mowy o nawet minutowych spóźnieniach, bo boeningi nie będą czekać, zmienili też trasę - najtrudniejszy maraton z ostatniego przesunęli na środek.


Gorący i wilgotny Singapur.

Tak. Ludzie z Land Rovera mieli nas dowozić z i do lotniska. Datę pierwszego maratonu ustaliliśmy na 26 października. A w czerwcu przytrafił mi się zawał. Przez trzy dni byłem w śpiączce. Wszczepili mi dwa by-passy.

I nie mogłeś się wycofać?

Sponsor nie chciał przesunąć terminu rozpoczęcia. A zostało 3,5 miesiąca. Przez miesiąc w ogóle nie mogłem nic robić. Zacząłem powoli trenować. Land Rover dowiedział się o zawale i postawił nowy warunek: "Niedobrze by się stało, gdybyś umarł podczas maratonów. Zanim je ogłosimy, musisz udowodnić, że dasz radę przebiec co najmniej dwa maratony w tygodniu. Więc Mike obiecał, że nikomu nic nie powiemy i zorganizował maratony. A w pierwszym maratonie w Walii dostałem numer startowy 777. Myślałem, że się wydało, a to był czysty przypadek.

Boisz się czegoś?

Nie lubię wysokości.


Ale w tym roku w marcu zdobyłeś północną ścianę Eigeru w szwajcarskich Alpach. Żeby pokonać ten lęk.

60 r. życia to najwyższy czas, żeby pozbyć się irracjonalnych lęków. Kiedy byłem w wojsku, walczyłem z marksistami i komunistami w Arabii. Spaliśmy na pustyni. Tamtejsze pająki były wielkie i włochate, i lubiły spać z nami w śpiworach, gdzie było cieplej. Mogły dotkliwie ugryźć, ale nie miały trucizny. Mając pod swoim dowództwem sześćdziesięciu Arabów, nie bardzo mogłem robić z siebie głupka, który boi się pająków. Więc udawałem, że mi nie przeszkadzają. I po kilku miesiącach rzeczywiście już mi nie przeszkadzały.


Kolejne 30 lat zajęło ci pozbycie się lęku wysokości.

Nie. To mi się nie udało. Żeby się z tym zmierzyć, musiałbym wspiąć się wysoko, spojrzeć w dół i chwilę się nad tym zastanowić.


Więc na Eigerze patrzyłeś w górę.

Zawsze. Z wyjątkiem jednego razu, kiedy nie było innego wyjścia.


Dajesz wykłady motywacyjne dla biznesmenów. Jak siebie motywujesz?

Weźmy dzisiejszy poranek. Nie lubię biegać wcześnie rano, a dzisiaj musiałem wstać wcześnie, żeby odebrać syna mojej żony ze szkoły z internatem. Jak tylko zacząłem wymyślać wymówki, żeby nie biegać, założyłem buty do biegania. W butach na nogach byłem już gotowy do biegu. Czyli motywacja polega na zrobieniu pierwszego kroku, kiedy słaby głos zaczyna wymyślać wymówki. Na wyprawie trzeba być przygotowanym na taki moment słabości. Po pierwsze, trzeba być przygotowanym fizycznie, bo jak się jest silnym fizycznie, słabość psychiczna przychodzi później.

Królowa brytyjska wręczyła ci Order Imperium Brytyjskiego za uzbieranie na cele charytatywne 10 mln funtów. Najpierw były wyprawy, potem zbieranie pieniędzy?

W 1972 r. poprosiłem księcia Karola, żeby został patronem Ekspedycji Transglobalnej. Zgodził się. Ale w 1986 r. zapytał, dla kogo uzbieramy pieniądze na następnej wyprawie. Nie zbieraliśmy nigdy dla nikogo pieniędzy. Wtedy on powiedział, że jeśli nadal chcemy, żeby był naszym patronem, musimy zacząć zbierać pieniądze. Wybrał organizację, która badała sklerozę. Potem zbieraliśmy na inne cele - fundacje badające zawał serca, raka.

Co do księcia Karola, czytałam, że jesteś dalekim kuzynem rodziny królewskiej?

Naprawdę jestem? Jestem też dziesiątym w linii kuzynem Karola Marksa. No tak, wyjawił mi to burmistrz Cape Town w Afryce Południowej, który też był kuzynem Karola Marksa [śmiech]. Lubię księcia Karola. Wykonuje dobrą robotę w bardzo trudnych warunkach. Większość patronów nie potrafi pomóc. A książę Karol, jeśli nie mogę znaleźć sponsora, dzwoni do kogoś z pytaniem, czy nie zechciałby zostać naszym sponsorem.

A czym było wysadzenie w powietrze scenerii filmu "Przygody Dr. Dolittle"?

Pomocą koledze z czasów szkolnych. W1965 r. mój przyjaciel miał wino w Castle Combe, uznawanym za najpiękniejszą wieś w Anglii. W pubie dowiedział się, że 20th Century Fox buduje tam jakąś straszną konstrukcję.


Więc spakowałeś materiały wybuchowe i się stawiłeś.

No tak. Materiały wybuchowe należały do armii brytyjskiej. Wziąłem je za pokwitowaniem na ćwiczenia. A że byłem bardzo dobry w wysadzaniu różnych rzeczy, zostało mi całkiem sporo materiałów. I postanowiłem, że ich nie oddam. W bagażniku, do którego je schowałem, zaczęły się pocić i ze względów bezpieczeństwa trzeba było ich użyć. I oto pojawil się bardzo dobry, społecznie użyteczny cel.

Żałowałeś tego kiedykolwiek? Wyrzucili cię za to z elitarnego SAS-u.

Tak, ale z powrotem przyjął mnie mój dawny oddział armii. Kilka miesięcy później miałem swój własny SAS w Omanie - land rovery, karabiny maszynowe, piach, pustynia. Trzy świetne lata. W SAS zawsze bylem podkomendnym, tam stałem się dowodzącym.

Co było najlepsze w ciągu tych ośmiu lat w armii?

Praca z muzułmanami w Omanie. To było prawdziwe działanie przeciwko "złym". Idee Marksa na południu Omanu powodowały, że wielu Arabów zabijało Arabów-muzułmanów, żeby ci przeszli na marksizm. Ich zdaniem islam był wymysłem brytyjskich imprialistów. Zwalczaliśmy marksistowskie plutony egzekucyjne. Istniało zagrożenie, że jeżeli wygrają w Omanie, to kraj przejdzie pod wpływy sowieckie. Sułtan Omanu nie miał pieniędzy na szpitale, szkoły, więc komuniści tłumaczyli, że jak go obalą, zapanuje dobrobyt.

Sam miałeś wątpliwości co do sułtana.

Wiele. Chciałem nawet wyjechać z Omanu. Ale dwóch kolegów mnie przekonało i zostałem.

Armię jednak zostawiłeś.

Tylko zawodowi żołnierze mogli zostać dłużej na służbie.

A ty oblałeś egzaminy.

No tak.

Po co próbowałeś zostać politykiem?

Oj, to nieprawda. Nigdy nie chciałem wstąpić do żadnej partii. Ale prawdą jest, że podczas ostatnich wyborów do Parlamentu europejskiego dwie małe partie poprosiły, żebym mówił, że ich wspieram.

Countryside Party.

Tak. Poparłem ich ze względu na moją zmarłą żonę Ginny. Była farmerką. Druga partia to United Kingdom Independence Party - podnosili tylko jedną ważną kwestię - niezależność od Brukseli. Zgadzam się, że powinniśmy zatrzymać funty, szylingi, mile.

Ech, te brytyjskie sentymenty.

Nie lubimy tu systemu metrycznego. Bardzo mi się podoba, kiedy polski prezydent sprawia kłopoty Francuzom, jak w ubiegłym roku... w tym roku...

Tak, dość regularnie...

Widzisz, ruch lewostronny to tylko próba bycia zabawnym. Cieszę się, że Europa Wschodnia weszła do Unii. Szanuję Lecha Wałęsę. Chcemy być w Unii Europejskiej z powodów ekonomicznych, handlowych, ale to, ile szafek trzymam w kuchni to już moja sprawa.

W połowie października w Wielkiej Brytanii wyjdzie twoja nowa książka. Siedemnasta. Jak znajdujesz czas jeszcze na pisanie?

Pierwszą książkę napisałem 1968 r. Wydawałem książkę co dwa-trzy lata. Interesy, wyprawy i rodzina zderzają się non-stop. Można wszystko precyzyjnie zaplanować, ale, tak jak teraz, w marcu, kiedy jechaliśmy na Eiger w szwajcarskich Alpach, pogoda nie dopisała. I w takich sytuacjach marnujemy czas. Nienawidzę marnować czasu.

Aż się boję zapytać, jakie masz plany.

Nie lubimy mówić o planach na przyszłość, bo to sponsorzy lubią je ogłaszać. Nigdy też nie wiadomo, czy nasz pomysł nie podsunie pomysłu innym zespołom. Dwa czy trzy razy nasz zespół musiał zmienić plany, bo słyszeliśmy, że Norwegowie chcą coś tam zrobić pierwsi.

To może inaczej - zanosi się na coś?

Mogę tak odpowiedzieć: w 2005 r. z moim czarnym przyjacielem Sibusisu zdonywaliśmy Mount Everest. Zatrzymałem się 300 m przed szczytem - było to dość irytujące. Nie udało mi się, bo zabrałem się za ścianę od strony północnej, a powinienem od południowej. W marcu spróbuję od strony południowej.

Zdjęcie ze strony: www.experiment5.co.uk