Monday, January 12, 2009


GIENIECZKO I 100 DNI W ZAMRAŻALCE

W zamrażalce czyli na Syberii. Marcin Gienieczko wyruszył właśnie w podróż przez Syberię. Hasło jak w tytule mojej notki. Z okazji tej eskapady dziennik.pl przypomina jego poprzednią wyprawę przez góry Mackenzie w Kanadzie: spotkanie z niedźwiedziem, przeprawy przez rwące rzeki, Indianie i myśliwi żyjący z dala od cywilizacji.

Gienieczko opisał te przygody w książce "Pokonać siebie", która już leży w księgarniach. Dzienni.pl daje jej fragmenty, a w najbliższą sobotę opublikuje pierwszą relację z Syberii.

Przedrukowuje na zachętę kilka akapitów z "Pokonać siebie". Na forum dziennika.pl jeden z czytelników sugeruje, że Gienieczko to pozer - ma kłopoty z pokonaniem rzeki to łapie za telefon, przylatuje helikopter i już po kłopocie. Pozer czy śmiałek? Trudno powiedzieć bez przeczytania całej książki. Łatwo oceniać siorbiąc kawkę przed monitorem komputera w cieplutkim pokoju. Może taki smak ma przygoda w XXI wieku i nie ma co wymagać, żeby ktoś wędrował jak za czasów Jacka Londona...

"Czuję olbrzymi głód w żołądku. Kończą się zapasy jedzenia. Dziurki w pasku robię już co 6 dni. Przede nami kolejne wyzwanie - szybko płynąca rzeka Keele River. Na drugiej stronie stoi chatka. Nasze schronienie na noc . Jej widok tylko wzmaga pragnienie, żeby już tam być. Woda ma zaledwie 3 stopnie. Zakładam plecak. Uderzenie lodowatego zimna dodaje mi sił i chęci pokonania rzeki. Zanurzam się coraz głębiej. Nie mogę się odwrócić. Buty wypełnione wodą stają się coraz cięższe. Znalazłem się na środku rzeki. Coraz bliżej widzę drugi brzeg. Stawiam nogę na kamieniu i nagle olbrzyma fala uderza mnie w bok. Przewracam się, a spieniony nurt mnie porywa. Ciężki plecak nasiąka wodą. Płynę na plecach. Nie mogę zrobić żadnego ruchu. Mam zapięty pas biodrowy, który przesunął się na klatkę piersiową. Z trudem mogę złapać oddech. Zachłystuję się.

Woda wlewa się do nosa. Nie ma gruntu pod nogami. Plecak ponownie znalazł się pod wodą! Zaczyna mnie ogarniać panika. Woda wydaje się dość ciepła. Wiem, że to złudzenie - reakcja wychłodzenia organizmu. Widzę w oddali twarz Ruperta. Kanadyjczyk patrzy bezradnie, jak spieniony nurt niesie mnie z dzika wściekłością. Biorę głęboki oddech. Plecak znów wywinął kozła! Kijki porwała rzeka. Uderzam kolanami w podwodną skałę. Po raz trzeci plecak znalazł się pod wodą. Próbuję płynąć, jednak nie daję rady. Chcę sięgnąć po nóż, który mam przy pasie. Muszę odciąć plecak, inaczej zginę. Przede mną zakole rzeki. Ponownie uderzam kolanami o głazy. Tracę czucie w nogach i dłoniach, słabnie ciało. Woda traci impet. Nogi przesuwają się po kamienistym podłożu - czuję grunt! To niewielka łacha piaskowa ukryta pod powierzchnią rzeki. Wypycham się resztkami siły. Jest, jest! Dziesięć metrów przed mną rzeka spada do kanionu. Woda tam płynie niczym w wąskim przełyku ściśnięta ścianami wysokimi na 100 metrów.

Drżę z zimna. Rupert przywiązuje linę do dużej kłody drewna. Idzie z nią jakieś 100 metrów w górę rzeki i rzuca w moim kierunku.

"Martin, złap ją, złap!" Ściągam linę do siebie. Mój kompan wyciąga mnie na swoją stronę. Padam ledwo żywy. Po 24 dniach, przejściu 350 km docieramy do rzeki Carcajou. Stad zabiera nas helikopter do Norma Wells. Za sobą mamy pokonane pasmo gór Mackenzie. Canol zdobyty!"

Zdjęcie ze strony www.gienieczko.pl

8 Comments:

Blogger Tomek "szamanick" Torój said...

No cóż, śmiałek, który nie zadzwoniłby w takiej sytuacji po helikopter byłby tylko legendarnym głupcem.

Właśnie siedzę przed monitorem siorbiąc kawę. Boli mnie gardło. I myślę sobie, że jest cienko. Punkt widzenia zależy od punktu, gdzie d.. spotyka się z krzesłem. Gdybym był zdrowy może zareagowałbym tak samo, jak któryś z owych "krytyków" - "co za cienias".

Równie wiele kontrowersji budzi postać Ediego Pyrka - podróżnika i gawędziarza, a może podróżnika-gawędziarza. Kto wie?

Ostatnio przysłuchiwałem się relacji z wyprawy Martyny Wojciechowskiej. I powiem, że słuchałem dość sceptycznie informacji o tym, że kończy jej się jedzenie, woda, pomoc nie może dotrzeć. I tyle miałem satysfakcji, kiedy na potwierdzenie moich podejrzeń, wszystko skończyło się dobrze. A co, gdyby skończyło się inaczej?

Trzeba mieć dystans. Patrzeć krytycznie, ale z respektem.

Narazieros!

10:50 AM  
Blogger Rafał Panas said...

Pewnie masz Tomku rację z "legendarnym głupcem".

Mi się w głowie kołacze obraz wielkich podróżników z dawnych lat, którzy nie mieli telefonów czy helikopterów, a ich wypraw nie można nazwać inaczej jak szaleńczymi. Czy podobnych szaleństw można wymagać od podróżników Anno Domini 2009?

Może i w tej dziedzinie, po epoce bogów i bohaterów następuje czas - jak mówił włoski historiozof Giambattista Vico o historii narodów - ludzi, upadek i powtórzenie całego cyklu?

W takim razie trzeba nam czekać na nowego, pewnie gwiezdnego Kolumba...

Czy dobrze rozumiem - podejrzewałeś, że trudna sytuacja Wojciechowskiej była lekko naciągana?

Zdrowia Tomek życzę :)

11:08 PM  
Blogger Tomek "szamanick" Torój said...

Naciągana może nie. Ale podkolorowana, owszem. Oczywiście, nie upieram się. To nie ja tam byłem, siedzę sobie przed komputerem i klepię. To dopiero wyczyn! :)

Wyobrażam sobie kobietę, która potrzebuje adrenaliny, ale ma również małe dziecko. Czy adrenalina przeważa? A z drugiej strony, jeśli nawet, to co?

Może było gorzej niż o tym czytaliśmy, może lepiej. Nie dowiemy się. Ważne, że mamy kobietę z ikrą! ;)

12:49 AM  
Blogger Rafał Panas said...

To jest praktycznie nie do obejścia - trudno ocenić, kto rzeczywiście znalazł się w opałach, a kto na użytek wizerunku koloruje sytuację.

Mimo wszystko Wojciechowska ma sporo ikry.

Pozdrawiam!

4:06 PM  
Anonymous Anonymous said...

Tak sobie mysle, ze Scott za bardzo nie kreowal wizerunku zaczynajac list "do naszych wdów". Nie wiem nawet jak sama Wojciechowska do tego tematu podchodzi, wystarczy spojrzec, ze "wielka tragedie" opisal Super Express, zeby wiedziec, ze nie ma sie czym podniecac. Moze i ona ma do tego chlodny stosunek, tyle, ze nikt jej nie slucha, bo afer brak i kazda sie przyda. Z tym wezwaniem smiglowca - chlopaki co mieli to przeszli, to byl praktycznie koniec podrozy, ze jeden sie ostro przemoczyl, to wezwali smiglowiec. A co mieli siedziec tydzien w chacie i suszyc ubrania? Dajcie chlopakowi spokoj.
Znaczy, Wy zli, ktorzy marudzicie, nie Wy dwaj, ktorzy sobie dyskutujecie. Pozdrowionka.

11:18 PM  
Blogger Rafał Panas said...

Dzięki za komentarz z zastrzykiem zdrowego rozsądku!

1:25 PM  
Anonymous Anonymous said...

http://marcingienieczko-antyklamstwo.blogspot.com/2010/04/czy-macin-gienieczko-klamie.html?spref=fb

1:34 AM  
Anonymous Anonymous said...

https://www.blogger.com/comment.g?blogID=4757293680497622483&postID=4296616806265078340

4:18 PM  

Post a Comment

Subscribe to Post Comments [Atom]

<< Home