Tuesday, February 12, 2008


JAK WYJŚĆ CAŁO Z LAWINY

Pewnie słyszeliście o Arturze Hajzerze, himalaiście, który przeżył zejście lawiny w Tatrach. Dziś w Wyborczej ciekawa rozmowa z Hajzerem, warto przeczytać przed wyjazdem w góry.

Bartłomiej Kuraś: Jak doświadczony himalaista mógł dać się zaskoczyć zimowym warunkom w Tatrach?

Artur Hajzer: Szliśmy w trójkę granią Tatr Zachodnich. Wiedziałem o zagrożeniu lawinowym, bardzo ostrożnie poruszałem się po śnieżnych nawisach. Gdy stanąłem na kolejnym w rejonie Ciemniaka, śnieg się ruszył. Nie bezpośrednio pode mną, tylko wokół grani pojawił się obrys. To były sekundy, załamujący się śnieg poderwał mi nogę, drugą stałem na grani. Potem już poszło, zostałem porwany przez lawinę. Pierwszy raz w życiu.

Ile to trwało?

- Zjazd z lawiną jakieś 10 s. Gdy ratownicy TOPR wygrzebali mnie ze śniegu, zobaczyłem, że lawina była potężna. Miała jakieś 400 m długości i 300 m szerokości.

Mogła zabić?

- Z pewnością. Wyjście z lawiny bez żadnych obrażeń odbieram jak cudowne ocalenie. Zrobiłem jednak wszystko, by nie dać się zasypać, wszystko, czego nauczyłem się na górskich szkoleniach.

Czyli co?

- Jak tylko ruszyła lawina, starałem się utrzymać na jej powierzchni. Położyłem się na plecach, rozpostarłem szeroko ręce i nogi. W jednej ręce trzymałem czekan. I tak jechałem, jak w rynnie, nogami w dół. Dzięki takiej pozycji przez cały czas zjazdu lawiny udało mi się utrzymać na powierzchni. Dopiero kiedy lawina dotarła do doliny i się zatrzymywała, zostałem zasypany masami śniegu. Poczułem uderzający we mnie ogromny ciężar. W tym momencie wystawiłem do góry rękę z czekanem. Tak wybiłem niewielką dziurkę, przez którą cały czas widziałem niebo i - co najważniejsze - zapewniłem sobie dopływ powietrza. Mogłem ruszać tylko nadgarstkiem i dłonią. Reszta ciała była jakby zabetonowana. Po 20 minutach usłyszałem silniki śmigłowca. Wiedziałem, że zostałem uratowany.

Dzięki czekanowi?

- Dobrze, że udało mi się wystawić rękę z czekanem, bo dostrzegli go ratownicy TOPR. Ale nawet bez tego zostałbym uratowany, skoro tak szybko dotarli na miejsce. Miałem tak zwanego pipsa, czyli nadajnik. Odbiornik ratowników pozwala dokładnie zlokalizować miejsce nadawania pod śniegiem. Gdyby nie pips, mógłbym jeszcze liczyć na odnalezienie przez psy. Mogłem czekać na pomoc jakieś siedem, osiem godzin. Do czasu, aż całkowicie wychłodziłby się mój organizm.

Bez wiedzy o lawinach i odpowiedniego sprzętu szanse na wyjście cało z lawiny byłyby minimalne?

- Z pewnością. W weekend w Tatrach obowiązywał drugi w pięciostopniowej skali stopień zagrożenia lawinowego. Wiele wypadków zdarza się właśnie przy "dwójce" lub "trójce", bo osobom niedoświadczonym fałszywie wydaje się, że jest to małe zagrożenie.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Zdjęcie ze strony http://everest.blog.onet.pl (po rezygnacji z ataku na Nanaga Parbat w styczniu 2007, Hajzer klęczy z lewej)

0 Comments:

Post a Comment

Subscribe to Post Comments [Atom]

<< Home