Monday, June 05, 2006

ŚMIERĆ W GÓRACH

Czy można minąć umierającego człowieka i nie pomóc mu? Okazuje się, że tak.


Na adrenalina.onet.pl znalazłem omówienie artykułu z New York Times'a o tym, że obecny sezon jest jednym z najtragiczniejszych - zginęło już 15 himalaistów.

Jedną z najbardziej dramatycznych jest historia nowozelandczyka Marka Inglisa, który jako pierwszy beznogi człowiek wszedł na Mount Everest. Niestety nie tylko tym zapisał się w dziejach himalaizmu.

Był jednym z tych, którzy w drodze na szczyt mijali umierającego Davida Sharpa. Nikt mu nie pomógł.

Inglis później tłumaczył: „Na wysokości ośmiu i pół tysiąca metrów ciężko jest samemu utrzymać się przy życiu, nie mówiąc o ratowaniu innych. Tamtego ranka ponad czterdzieści osób przechodziło obok młodego Brytyjczyka”. Twierdzi, że wzywał pomoc przez radio, ale któryś z uczestników jego wyprawy powiedział: „Posłuchaj, nic nie możesz zrobić. On tu siedzi nie wiadomo jak długo, bez tlenu. Jest praktycznie martwy”.

Oburzony jest sir Edmund Hillary, pierwszy człowiek, który stanął na najwyższej górze świata: „Ludzie całkiem zatracili poczucie tego, co ważne. Podczas naszych wypraw nie było takiej możliwości, by zostawić człowieka niezdolnego do dalszego marszu i pozwolić mu umrzeć”

Łatwo żądać bohaterstwa, kiedy siedzi się w ciepłym pokoju, popija herbatę i stuka w klawiaturę. Jednak czuję skurcz w żołądku myśląc, że nikt z kilkudziesięciu osób nie pomógł umierającemu, np. podając tlen.

Przypominam sobie świętego Maksymiliana Kolbe. W obozie koncentracyjnym w 1941 roku zgłosił się dobrowolnie zamiast jednego z wyznaczonych na śmierć współwięźniów. Mógł przecież powiedzieć - przecież i tak go nie ocalę. Tymczasem człowiek, którego uratował przeżył wojnę.

Żródło: www.adrenalina.onet.pl

0 Comments:

Post a Comment

Subscribe to Post Comments [Atom]

<< Home