Wednesday, July 26, 2006

TWARZĄ W TWARZ Z PARTYZANTAMI

Pomysł jest prostszy niż by się wydawało. Wystarczy wybrać się do Kolumbii, na tereny kontrolowane przez partyzantów. Mocne wrażenia gwarantowane.

28-letni Kanadyjczyk Tim Harvey postanowił okrążyć świat bez użycia środków lokomocji zanieczyszczających atmosferę - czytam w inspirującym artykule na internetowej stronie cnews. Podróżuje już, bagatela, dwa i pół roku. Pieszo, rowerem, łodzią z żaglami, canoe. We wrześniu powinien zakończyć swoją przygodę w Vancouver. Cel Harveya jest szczytny - uświadomić ludziom problemy związane ze zmianami klimatu.

Harvey trafił na pogranicze Kolumbii i Panamy. To osławione Darien Gap - dżungla pełna partyzantów, przemytników narkotyków, Indian i wszelkich wyrzutków. Prawdziwy Dziki Zachód. Nasz śmiałek płynął łodzią kupioną za 75 dolarów od człowieka ubranego w przepaskę biodrową i drewniany kolec w uchu. Nagle zobaczył uzbrojonych po zęby ludzi na motorowych łodziach. Uszedł cało. Miał więcej szczęścia niż Robert Young Pelton, którego prawicowi partyzanci partyzanci przetrzymywali 10 dni.

Wyprawy na tereny ogarnięte wojną lub na których króluje bezprawie to kolejny szczebel dla podróżników, których nie interesują wydeptane przez turystów ścieżki. Duże ryzyko, ale i przeżycia równie intensywne.

O Darien piszą barwnie polscy podróżnicy: http://www.twardziele.pl/darien.htm

4 Comments:

Anonymous Anonymous said...

W Polsce słowo "partyzanci" kojarzy się tak pozytywnie, że spotkanie z nimi, wszystko jedno gdzie, postrzegane jest w kategoriach barwnej ale nieszkodliwej przygody. Doświadczeni podróżnicy pewnie nigdy nie pozwalają sobie na popełnienie takiego błędu. Kiedy czytam niektóre opisy z różnych wypraw, zastanawiam się, co się za tym kryje: odwaga, szaleństwo, nadmiar czy brak wyobrażni? Wiem, że pragnienie odkrywania tego co nieznane należy do podstawowych potrzeb człowieka, ale jak to się dzieje, że u jednych pozostaje ono w uśpieniu, a innym nie pozwala zachować spokoju bez ryzykowania życia w najdziwniejszych miejscach na ziemi? Podziwiam ten instynkt i chyba nawet trochę rozumiem - niedużo, bo nigdy nie odczułam efektów jego działania na własnej skórze. Zadawalam się relacjami. Przepraszam, "rozgadałam" się...

2:47 PM  
Blogger Rafał Panas said...

Rzecz w tym, że im bardziej ryzykowana wyprawa - teraz przychodzi mi do głowy Liban - tym większy splendor i szansa na podróżnicze nagrody np. Kolosy

3:46 PM  
Anonymous Anonymous said...

No tak. Nagrody, splendor... Przynajmniej szczerze.
Proponuję jednak, żebyś pisząc swoje reportaże posłużył się czymś w rodzaju stwierdzenia Herodota, że trzeba poznać świat, aby poznać siebie. Jesteś dziennikarzem, więc sam powiedz - czy to nie brzmi lepiej?

8:04 PM  
Blogger Rafał Panas said...

Oczywiście brzmi lepiej :) i zgadzam się z tym. W grunice rzeczy każde podróżowanie sprowadza się właśnie do poznania siebie.
To wszystko co przydaża się wokół podróży - reportaże, nagrody, uznanie - to rzecz dodatkowa

10:37 PM  

Post a Comment

Subscribe to Post Comments [Atom]

<< Home