Thursday, June 19, 2008


Z PLECAKIEM PO OBOZIE KONCENTRACYJNYM, CZYLI CZY JECHAĆ DO CHIN

Czy powinniśmy jeździć do Chin, Birmy, Wietnamu i nabijać portfele miejscowym dyktatorom? Niezbyt fajnie jest wędrować po kraju, którego mieszkańcy za byle co - np. przeglądanie niewłaściwych stron w internecie - mogą trafić do dziury w ziemi zwanej więzieniem. Pisałem o tym w marcu.

O tym jak zachować się przyzwoicie będąc turystą pisze najnowszy Tygodnik Powszechny. Oto fragment ciekawego artykułu:

"Dalajlama i działacze tybetańscy nie uważają zatem, że istnieje prosty związek między rozwojem ruchu turystycznego a umacnianiem rządów dyktatorskich.

Pani Aung San Suu Kyi – nagrodzona Pokojową Nagrodą Nobla przywódczyni opozycji birmańskiej – widzi to inaczej. Pani Aung od lat apeluje do zachodnich turystów, aby od jej kraju trzymali się z daleka. Turystyka, tłumaczy, „przedłuża trwanie birmańskiego reżimu, dlatego odwiedzanie Birmy jest równoznaczne z jego wspieraniem”.

Czy należy zatem spędzać wakacje w krajach, którym daleko do respektowania zasad demokracji i poszanowania ludzkich praw?

To dylemat trudniejszy niż się wydaje na pierwszy rzut oka.

Zwolennicy turystycznego bojkotowania dyktatur sięgają po mocny argument ekonomiczny: dochody z turystyki umacniają reżim, w mniejszym lub większym stopniu, ale zawsze. Przeciwnicy nie podważają tej opinii, ale zwracają uwagę na inny aspekt problemu, też zresztą materialny i równie, a może nawet bardziej ważny: na turystyce zyskują też zwykli ludzie – właściciele hotelików i barów, rzemieślnicy produkujący lokalne wyroby, sprzedawcy, kierowcy autokarów, przewodnicy. A że kraje dyktatorskie z reguły są biedne, dzięki turystom miliony ludzi zyskują środki do życia i o tym również warto pamiętać." Dalej jest też ciekawie m. in. o bojkocie przewodników Lonely Planet.

Równie kontrowersyjne wydają się podróże po dzielnicach nędzy Indii. Wystarczy, że zapłacisz i przewodnik pokaże ci jak żyje się za mniej niż dolara dziennie. Pisała o tym Gazeta Wyboracza.

Zdjęcie ze strony: www.gazeta.pl

Tuesday, June 17, 2008


CHOROBA KAJAKARZA, ŚMIERĆ WOLONTARIUSZA

Za wspaniałą przygodę trzeba często słono zapłacić. Oto dwa zdarzenia z ostatnich dni.

Łowca przygód z Tasmanii płynął kajakiem wokół Papui Nowej Gwinei. To było prawdziwe wyzwanie: samotna wyprawa trasą o długości 4 tys. km. Andrew Hughes musiał jednak zrezygnować - złapał fatalne zakażenie nogi. Ma jednak nadzieję kontynuować przygodę.

David Evans, 61-letni nauczyciel pracował jako wolontariusz w Etiopii. Był alpinistą, uczestniczył w wyprawach do odległych miejsc np. wspinał się w Peru. Zginął w wypadku drogowym w stolicy Etiopii.

Przygoda albo zdrowie - wybór należy do ciebie.

Zdjęcie ze strony: http://tasmaniantimes.com

Wednesday, June 11, 2008


BERNS, NIEMIECKI RABUŚ, ODKRYŁ MACHU PICCHU

Do tej pory wszystko było jasne: ruiny legendarnego miasta Inków odkrył w 1911 roku amerykański historyk Hiram Bingham. Życie i badacze płatają jednak niespodzianki i okazuje się, że Binghama ubiegł kto inny.

Międzynarodowa grupa badaczy przekopała się przez dokumenty i natrafiła na trop niemieckiego awanturnika i przedsiębiorcy Augusto Bernsa. Dżentelmen ten, a raczej łotr, na 40 lat przed Amerykaninem odnalazł ruiny Machu Picchu i ograbił je. Jednym słowem, 4 tys. zabytków znalezionych przez Bernsa to pewnie marna resztka skarbu Inków. Prawdziwe skarby wywiózł z dżungli i sprzedał Niemiec. Odsyp miały władze Peru, a znaleziska trafiły do kolekcjonerów i muzeów w Europie.

Głównym dowodem są zapiski i mapy Niemca. Dotychczas leżały spokojnie w archiwach. Na jednej z map Bernsa jest zaznaczone miasto Inków.

- Berns był jak wielu poszukiwaczy przygód z Europy. Byli ludźmi interesu, bez pracy i moralnych wątpliwości, którzy przyjechali do Peru żeby zdobyć jak największą fortunę - mówi AFP peruwiański historyk Carcelen Carlos.

To nie koniec historii. Jak pisze Gazeta Wyborcza "Greer znalazł też listę kontrahentów Niemca. Liczy na to, że są na niej również nabywcy zabytków i uda się je odnaleźć. Co prawda szanse na ich powrót do Peru są zerowe, bo opuściły kraj legalnie, ale przynajmniej dowiemy się, jakie skarby kryło Machu Picchu."

Pasjonująca historia, aż prosi się o sfilmowanie. Bardziej sensowna niż ta opowiedziana w najnowszym Indiana Jonesie.

Sunday, June 08, 2008


LESZEK CICHY I JEGO WYPRAWA ZDOBYŁA LODOWĄ GÓRĘ

To pierwsza polska wyprawa na najwyższym szczycie Arktyki Gunnbjorns Fjeld (3694 m npm). Przeczytałem o tym dzisiaj na stronie internetowej Rzeczpospolitej.

Na szczycie stanęli: 57-letni Leszek Cichy – kierownik wyprawy, zdobywca Korony Ziemi (chciałbym mieć taką parę w tym wieku); 44-letni Marek Kamiński, zdobywca obu biegunów w jednym sezonie, członek The Explorers Club; 25-letni Tomasz Walkiewicz, student Uniwersytetu Jagiellońskiego; 42-letni Mirosław Polowiec z Krakowa oraz 48-letni Ryszard Rusinek z Płocka.

Strona internetowa ekspedycji: www.lodowagora.pl

Pierwszy raz Lodową Górę zdobyła w 1936 roku duńsko - brytyjska ekspedycja.

Zdjęcie Gunnbjorns Fjeld: www.rp.pl

Monday, June 02, 2008


MK TRAMPING: JAK ZAROBIĆ NA PRZYGODZIE

Jeśli jeszcze nie czytaliście w Gazecie Wyborczej, to warto - w poprzedni poniedziałek właściciel MK Tramping Mateusz Karasiński opowiedział jak założył firmę organizującą wyprawy trampingowe i jak sobie teraz radzi. W skrócie: dobrze.

Na początku wszystko odbywało się bardzo spontanicznie. Nie było ustalonych z góry tras, miejsca noclegu wybierał na miejscu. Teraz ma rzeszę współpracowników: przewodników po dżungli, wypróbowane szalki, firmy wynajmujące samochody terenowe.

MK Tramping ma miesięcznie przeciętnie 15-20 tys. zł zysku. Karasiński miał w 1995 roku 600 zł na start. Teraz otwarcie podobnej firmy kosztuje o wiele więcej, z biurem i pracownikami to nawet 100 tys. zł. Oczywiście można taniej - wystarczy zrobić stronę internetową i zbierać chętnych.

Idealny układ: Karasiński robi to co lubi i zarabia na tym pieniądze.