PAŁKIEWICZ I USZKODZONE TKANKI
W najnowszym tygodniku Newsweek przeczytałem o wyprawie Jacka Pałkiewicza przez skutą mrozem Syberię.
Znany podróżnik z kompanami pokonał na saniach trasę Jakuck - Topolinnoje - Ojmiakon (biegun zimna). Artykuł zapowiada nową książkę Pałkiewicza, którą szykuje do druku Zysk i S-ka.
Cenię Pałkiewicza za odwagę, stalowy charakter i sentyment do starego stylu podróżowania. Jednak maniera z jaką pisze jest czasem drażniąca. Kto przeczytał choć jedna książkę Pałkiewicza wie o czym piszę. W skrócie: zabili go i uciekł. Próbka z artykułu:
"Składamy pierwszą daninę. Dima, autochtoński hodowca reniferów, odmroził sobie nos, pierwszy raz w życiu. Ja też odczuwam skutki okrutnego mrozu. Zimno uszkodziło mi tkanki placów i straciłem czucie. Rozgrzewam biedne ręce i po półgodzinie koniuszki palców palą jak przypiekane ogniem. Ból nie do zniesienia to znak, że krew zaczyna krążyć w uszkodzonych tkankach i wszystko wraca do normy."
Bodaj Cejrowski powiedział w jednym z wywiadów, że Pałkiewicz jest mistrzem autopromocji. Rzeczywiście, zrobi wszystko żeby nie było wątpliwości, że jest nadczłowiekiem. Tak jest np. w jego relacjach z wyprawy przez Borneo. Przesadził, choć nieznacznie.
Niemniej i tak pobiegnę do księgarni i kupię jego nową książkę. Mało jest osób, których styl podróżowania tak bardzo mi odpowiada.