Friday, June 30, 2006

EKSTREMALNY RAJD W INTERNECIE

Spływy rwącą rzeką, bieg po spalonej słońcem skalnej pustyni, jazda na koniach i rowerach, brak snu i czasu na odpoczynek - właśnie trwa jeden z najtrudniejszych ekstremalnych rajdów na świecie: Primal Quest Utah.

90 zespołów złożonych z najtwardszych mężczyzn i kobiet z całego świata ma do pokonania 800 kilometrów w 10 dni (zaczęli 25 czerwca). Nagroda jest równie niezwykła - oprócz sławy 250 tys. dolarów, z tego zwycięzcy wezmą 100 tys. dolarów.

Polecam stronę internetową rajdu. Dawno nie widziałem tak fajnego i kompletnego serwisu. Zdjęcia ekip, filmy z kolejnych dni, wykresy wyników, mapa GPS terenu z miejscem zespołów. A wszystko uaktualniane na bieżąco. Palce lizać!

Ekstremalne rajdy nie wszystkich ekscytują. "Masturbacją w spandexie" nazywa je w jednym z wywiadów Robert Young Pelton, dziennikarz i łowca przygód. Opowiada o tym jak przeżył artyleryjski ostrzał i atak Rosjan na Czeczenie. "To jest prawdziwy ekstremalny rajd" - mówi Pelton. Dodaje, że wspomniane zawody to promocyjna działalność, z której nic nie wynika dla kraju, w którym odbywa się impreza.

Pelton podsumowuje: "Miło byłoby widzieć jak ci bogaci i zdrowi ludzie z Zachodu zużywają te wszystkie kalorie przy budowie szkoły lub kopaniu studni". I jest w tym dużo racji.

Thursday, June 29, 2006

PAŁKIEWICZ PO BORNEO

Jacek Pałkiewicz mówił dzisiaj w programie Kawa czy Herbata? o swojej kolejnej podróży na Borneo. Niestety nie byłem w pobliżu telewizora.

Z tego, co wiem wyprawę organizowało Biuro Podróży Explorers Pałkiewicza, a w programie była trawersata wyspy (czyli powtórka wyczynu polskiego podróżnika z 1986 roku). Czy ktoś widział program?

Wednesday, June 28, 2006

JANEK MELA NA KILIMANDŻARO

18-letni Janek planuje wyprawę na najwyższy szczyt Afryki - informuje środowy "Dziennik".

Do wyprawy może dołączyć każdy. Wszelkie informacje znajdziecie na stronie Marka Kamińskiego. Ekspedycję poprowadzi himalaista Leszek Cichy. Czas trwania 9-22 listopada, przybliżony koszt: 13 tys. zł

To kolejne wyzwanie, jakie postawił przed sobą Mela. Dwa lata temu był najmłodszym i w dodatku niepełnosprawnym (w wypadku stracił rękę i nogę) polarnikiem, który w jednym roku zdobył oba bieguny. Pomógł mu Kamiński. Chłopiec przygotowywał się do wypraw polarnych przez półtora roku.

W 2005 roku za swoje dokonania Mela został wyróżniony nagrodą "Fenomenu Przekroju"

Tuesday, June 27, 2006

TAJEMNICZY SKARB BARONA UNGERNA

To jedna z najbardziej niezwykłych historii jakie słyszałem. Gotowy materiał na kolejną część przygód Indiany Jonesa. Przypomniał ją najnowszy tygodnik Wprost.

Baron Roman Fiodorowicz von Ungern-Sternberg dowodził Azjatycką Dywizją Konną która na początku lat 20-tych XX ubiegłego wieku walczyła na azjatyckich stepach z bolszewikami. Był szaleńczo odważny (chciał odbudować imperium Czyngis-Chana) i niezwykle okrutny. Nie bez kozery Ungerna zwano "Krwawym Baronem". Podczas walka zdobył niewyobrażalny skarb wyceniony na 2o mln dolarów (czyli teraz równowartość niemal 2 mld dolarów).

Złoto, szlachetne kamienie i kosztowności znikły. Ukryli je zaufani żołnierze barona. Dojście do skarbów miał zakamuflować oficer saperów Kamil Giżycki. Giżycki zmarł w 1968 roku, ponoć tuż przed śmiercią odwiedzili go pracownicy SB. W każdym razie saper przyznał publicznie, że skarb istnieje. Sam miał pieniądze na kosztowne inwestycje w Afryce.

To opowieść w której prawda przeplata się z legendą. Na pewno żył Ferdynand Ossendowski, barwna postać, człowiek, który dłuższy czas towarzyszył baronowi Ungernowi w wojennych eskapadach. Swoje przygody opisał w słynnej książce "Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów" (szczęśliwe w antykwariacie we Lwowie kupiłem przedwojenne wydanie). Ossendowski twierdzi, że "Krwawy Baron" zostawił w mongolskim klasztorze testament, w którym zapisał, że nieodebrany skarb przejdzie na rzecz lamaizmu.

Po śmierci Ungerna tropem jego skarbu ruszyli Amerykanie i Niemcy (SS interesowało też jakimi tajemnymi metodami wpływał baron na ludzi). W całej sprawie jest również ciekawy slad polski.

To zaledwie ogólny zarys opowieści o skarbie barona Ungerna. Warto o nim poczytać, to jedna z najbardziej rozpalających wyobraźnię historii, jakie znam. Inspirowała Hugo Pratta przy tworzeniu mojego ulubionego komiksu "Corto Maltese na Syberii" czy choćby niedawno wydaną powieści Mirosława Bujki "Złoty Pociąg"(ciągle czeka na przeczytanie)

O Ossendowskim i Mongolii w National Geographic.

JAK PRZEŻYĆ SAHARYJSKI UPAŁ

Z nieba leje się żar, trzymanie głowy w lodówce nie jest najlepszym pomysłem. O tym jak przeżyć na Saharze pisze Jacek Pałkiewicz w książce "Przepustka do przygody" (Warszawa 1996). Warto przeczytać, kiedy temperatura na termometrach przekracza 40 stopni.

Woda, woda i jeszcze raz woda. Odwodnienie jest najgorszym wrogiem ludzi wędrujących po pustyni. Pałkiewicz przypomina, że przy temperaturze 30-35 stopni umiera się szybko z powodu utraty 15 proc. wody w organizmie. W chłodniejsze dni śmiertelnie niebezpieczne jest 25 procentowe odwodnienie. Armand, francuski wędrowiec, radzi Pałkiewiczowi:

- nigdy nie wolno odsłaniać ciał i głowy
- ograniczyć wysiłek fizyczny (człowiek mniej się poci)
- maszerować w godz. 5-9 i 17-22
- pić wodę lekko osoloną
- mieć wystarczający zapas wody

Na pustyni człowiek potrzebuje 2-3 litrów wody dziennie. Dwa razy tyle latem i kiedy odejmuje wysiłek fizyczny. Pałkiewicz pisze jednak, że zna ludzi, którzy szli dłużej niż jeden dzień i nie pili wody. Wypijając litr wody można przejść 35 kilometrów w pełnym skwarze.

"Podstawową rzeczą jest zawsze żelazna wola życia, instynkt samozachowawczy, który umożliwia wyjście ze skrajnie trudnych sytuacji" - zauważa Jacek Pałkiewicz (s. 104-105)

Sunday, June 25, 2006

SOLO W PODRÓŻY, CZYLI BLASKI I CIENIE SAMOTNYCH WOJAŻY

Single to teraz 10-50 procent klientów biur podróży - wynika z artykułu "Wyjechać w pojedynkę" w turystycznym dodatku Gazety Wyborczej.

Najwięcej samotnych osób wybiera egzotyczne wyprawy. Podróżują dłużej i więcej wydają na wyjazd. Pojedyncze osoby najlepiej mają w biurach typu MK Tramping (globtroterskie wyjazdy), natomiast nie mają czego szukać w dużych biurach podróży nastawionych na obsługę rodzin (np. w Orbis Travel). Generalnie single lubią aktywnie spędzać czas, czyli plażowanie to połączone np. z pływaniem na desce czy nurkowaniem.

Samotnie podróżowałem przez m. in. Maroko i zachodnią Turcję. O to garść uwag.

Plusy:
- to najlepszy sposób na wsiąknięcie w obcą kulturę
- to świetna szkoła survivalu, test na odporność fizyczną i przede wszystkim psychiczną
- szansa na nowe znajomości i niezwykłe przygody
- niezależność

Minusy:
- trzeba mieć oczy dosłownie dookoła głowy. Sam troszczysz się o swoje bezpieczeństwo. Nie ma mowy beztroskich drzemkach na dworcach kolejowych
- możesz polegać tylko na swoich umiejętnościach (np. językowych)
- podróżowanie w pojedynkę jest droższe
- wreszcie rzecz, która często najbardziej mi doskwierała - nie podzielisz się wrażeniami z bliską osobą

Interesujące jest jak każdy z nas reaguje na samotność. Warto dowiedzieć się tego o sobie. To ciekawa podróż w głąb psychiki.

KAPUŚCIŃSKI O PODRÓŻACH

Intrygująca rozmowa z Ryszardem Kapuścińskim w weekendowym wydaniu Gazety Wyborczej. "Kiedyś podróżnik czy tzw. człowiek gościńca to był zawsze margines społeczeństwa. Dzisiaj wszyscy podróżują albo maja w rodzinie kogoś, kto podróżuje" - mówi Kapuściński. Celna uwaga, choć może zbyt upraszcza sytuację.

Kilkaset lat temu, np. w XVII wieku podróżowali nie tylko ludzie z marginesu. Po całym kontynencie rozbijali się szlachcice, magnaci, ich synowie. Jeździli na uczelnie, w misjach dyplomatycznych, w interesach lub po prostu z żądzy przygody. Pisał o tym prof. Antoni Mączak w m. in. "Życiu codziennym w podróżach po Europie XVI-XVII wieku".

Mimo tej uwagi warto przeczytać cały wywiad z Ryszardem Kapuścińskim.

Saturday, June 24, 2006

NADZWYCZAJNE PRZYGODY HRABIEGO ZUROWA

Właśnie skończyłem czytać Gambit Turecki pióra Borisa Akunina, pierwszy tom przygód detektywa Erasta Fandorina (Warszawa 2003). Akcja toczy się na Bałkanach podczas wojny rosyjsko-tureckiej 1877 roku. Rzecz ciekawa, świetnie napisana, zabawna. Wśród perełek znalazłem wyśmienitą postać rotmistrza grodzieńskiego pułku huzarów, hrabiego Zurowa.

Postawny oficer huzarów miał czarne włosy, zawadiackie, "nieustraszone" jak pisze autor, wąsy, lekko wypukłe oczy i nowiutki order na płaszczu. Zurow pojawił się w klubie wojskowego obozu i od razu znalazł się w centrum uwagi zgromadzonych żołnierzy i dziennikarzy. Bawił opowieściami mężczyzn, czarował kobiety. Jak dostał się do ogarniętej wojną Bułgarii? Posłuchajmy.

"A zatem, panowie, wskutek pewnych okoliczności, które znamy tylko ja i Fandorin, znalazłem się w Neapolu, po prostu na bruku. Pożyczyłem od konsula rosyjskiego pięćset rubli...więcej, kutwa, nie dał...i popłynąłem morzem do Odessy. ale po drodze diabeł mnie skusił i zagrałem w banczek z kapitanem i sternikiem. Ograli mnie, szelmy, do ostatniego grosza. Ma się rozumieć, narobiłem rabanu, nadwerężyłem nieco mienie okrętowe, no i w Konstantynopolu mnie wywalili...to znaczy, chciałem powiedzieć wysadzili na ląd, bez pieniędzy, bez rzeczy i nawet bez kapelusza. A tu zima panowie. turecka wprawdzie, ale zawszeć to zimno. Co było robić, poszedłem do naszego poselstwa. Przedarłem się przez wszystkich cerberów do samego posła, Nikołaja Pawłowicza Gnatjewa. Dusza człowiek. Pieniędzy, powiada, pożyczyć nie mogę, bo z zasady jestem wrogiem wszelkich pożyczek, ale jeśli chcesz, hrabio, mogę pana wziąć do siebie jako adiutanta - dzielni oficerowie zawsze są mi potrzebni. w tym przypadku otrzyma pan zwrot kosztów i całą resztę. No więc zostałem adiutantem.

- Samego Gnatjewa? - Sobolew pokiwał głową. - Widać chytry lis dostrzegł w panu coś szczególnego.

Zurow skromnie rozłożył ręce i ciągnął opowieść.

- Od razu pierwszego dnia nowej służby wywołałem konflikt międzynarodowy i wymianę not dyplomatycznych. Nikołaj Pawłowicz wyprawił mnie z zapytaniem do znanego świętoszka i rusofoba Hasana Hajrułły. To najważniejszy pop u Turków, coś jak papież.

- Szejch-ul-islam - uściślił notujący wszystko McLaughlin. - Raczej ktoś w rodzaju waszego oberprokuratora Synodu.

- O to, to. - Zurow kiwnął głową. - Właśnie mówię. No i z tym Hajrułłą od razu się sobie nie spodobaliśmy. Ja mu przez tłumacza klaruje, co i jak: "Wasza eminencjo, mam pilny list od generała-adiutanta Gnatjewa". A ten, sobaka, łypie oczami i odpowiada po francusku - specjalnie, żeby dragoman (tłumacz - rp) nie złagodził: " Teraz pora na modlitwę. Czekaj." Siada w kucki, twarzą do Mekki, i dalej przygadywać: "O wielki i wszechmogący Allachu, okaż łaskę twemu wiernemu słudze, daj mu, nim umrze, zobaczyć, jak smażą się w piekle podli giaurowie, niegodni deptać Twoją świętą ziemię". No, nieźle. Od kiedy to do Allacha modlą się po francusku? Dobra, myślę sobie, to ja też wprowadzę nowinkę do naszej prawosławnej wiary. Hajrułła odwraca się do mnie, gębę ma zadowoloną - no bo jakże: pokazał giaurowie, gdzie jego miejsce. "Dawaj list twego generała" - mówi. "Pardonnez moi, eminence - odpowiadam. - My, Rosjanie, mamy teraz akurat poranne nabożeństwo. niech eminencja chwileczkę poczeka". buch na kolana i modlę się w języku Corneille'a i hrabiego Monte Christo: " Boże wszechmogący, uraduj grzesznego sługę twego, bojarzyna...chciałem powiedzieć, chevalier Ipolita...i pozwól mu oglądać, jak psy muzułmańskie smażą się na patelni". No, krótko mówiąc, nieco skomplikowałem i bez tego niełatwe stosunki rosyjsko-tureckie. Hajrułła nie przyjął listu, głośno zaklął po swojemu i wyrzucił mnie za drzwi razem z dragomanem. Nikołaj Pawłowicz, no cóż...dla przyzwoitości mnie zbeształ, ale myślę, że był zadowolony. Wiedział pewnie, kogo posyłać, do kogo i po co.

- Brawo, po turkiestańsku - pochwalił Sobolew.

- Ale niezbyt dyplomatycznie - dociął kapitan Pieriepiołkin, niechętnie patrząc na nonszalanckiego huzara.

- Toteż niedługo byłem dyplomatą - westchnął Zurow i w zadumie dodał: - Widać to nie moja niwa."

Zurow opowiada dalej o tym jak pewna muzułmanka z zasłonięta twarzą w karocy, posłała mu dłonią pocałunek

(...) Czy po czymś takim mogłem obrazić damę brakiem uwagi? chwytam klacz za uzdę, zatrzymuję pojazd, chcę się pasażerce przedstawić. A tu eunuch, ten but glancowany, jak nie chlaśnie mnie batem w pysk! Co miałem począć? Wyjąłem szablę, przeszyłem gbura na wylot, wytarłem klingę o ten jego jedwabny kaftan i niewesoły wróciłem do domu. Nie ślicznotka mi była już w głowie. Czułem, że to się dobrze nie skończy. No i wykrakałem: koniec historii był paskudny."

Okazało się, że kobieta okazała się żoną sułtana Abdulhamida II, podobnie eunuch. Zurow dostał 24 godziny na opuszczenie Turcji. Wsiadł na statek pocztowy i popłynął do Odessy. "Dobrze chociaż, że prędko zaczęła się wojna" - stwierdza nasz zuch (strony 66-68).

Na tym, oczywiście, opisane przez Akunina przygody Zurowa nie skończyły się. Kto ma ochotę niech zajrzy do powieści. Może wkrótce będziemy mogli obejrzeć rosyjsko-bułgarską ekranizację Tureckiego Gambitu. Światowa premiera odbyła się w lutym ubiegłego roku.

Znacie Państwo ciekawe opisy awanturników, łowców przygód i podróżników? Piszcie!

Wednesday, June 21, 2006

UWAGA! NIEBEZPIECZNE MIEJSCA!

Cześć Izraela, Palestyna i Papua Nowa Gwinea to miejsca, do których lepiej się teraz nie wybierać. Tak przestrzega swoich obywateli rząd Nowej Zelandii, a pisze o tym dzisiejszy The New Zealland Herald .

Wyprawa na Zachodni Brzeg lub do Gazy jest ekstremalnie ryzykowna. Zagrożeniem są walki między frakcjami Palestyńczyków. W miastach Papui Nowej Gwinei trzeba uważać na uzbrojone gangi. Podróżujący mogą ucierpieć podczas wybuchających co jakiś czas krwawych walk plemiennych.

Przed wyjazdem dobrze nie tylko czytać prasę, ale sprawdzić, co o miejscu naszej wyprawy pisze polskie MSZ.


Monday, June 19, 2006

ZWYCIĘSTWO KAREN DRAKE

Wzniesienie kieliszka whisky to świetny pomysł Karen Darke na uczczenie wyczynu, jakim było przejście 600 kilometrów po Grenlandii. Tym bardziej, że 33 letnia kobieta od 13 lat ma sparaliżowane ciało od klatki piersiowej w dół. Darke spadła ze skały podczas wspinaczki.

O wyczynie Szkotki napisał przed kilku dniami Sydney Morning Herald. Darke poruszała się na specjalnie skonstruowanym "fotelu na nartach". Wyprawa nazwana "By Hands and Feet Expedition" zajęła miesiąc. Każdego dnia podróżowała osiem godzin. Towarzyszyło jej pięć pełnosprawnych osób (w tym urodzony w Polsce Jacek Olensinski).

Karen wytrwała, choć temperatura spadała do - 30 C., a jej organizm nie był w stanie kontrolować temperatury w sparaliżowanej części ciała. Przez cały czas musiała przebywać w specjalnym termicznym narciarskim ubraniu.

Fascynujące jest z jaką pasją Karen Darke przekonuje, że niepełnosprawni mogą sięgać tam gdzie inni nawet nie marzą sięgnąć. Przejechała Japonię i Tien Shan na napędzanym rękami rowerze, przepłynęła kajakiem Alaskę. Daje wykłady w szkołach, uczestniczy w kursach dla niepełnosprawnych, uczy motywacji i pokonywania przeszkód. Napisała książkę "If you fall..." z mottem: "Zawsze myślałam, że raczej zginę niż będę sparaliżowana. W jednym momencie wszystko się zmieniło".

Na stronie ekspedycji mnóstwo ciekawych informacji m. in. o tym jak dobierano uczestników wyprawy, jak ją organizowano, jak szukano sponsorów. Rzecz jasna znalazło się miejsce na bloga z ekspedycji.

Thursday, June 15, 2006

ŁOWCA PRZYGÓD WALCZY Z MALARIĄ

Kingsley Holgate, brodaty biały mężczyzna to bohater intrygującego i inspirującego artykułu z poniedziałkowego Independent Online. Autor nazywa go prawdziwym afrykańskim łowca przygód. I jest to tytuł w pełni uzasadniony.

Holgate wraz z synem i żoną uczestniczy w trwającej rok Africa Rainbow Expedition. Celem jest walką z malarią - dostarczenie leków dla trapionych chorobą mieszkańców odległych zakątków kontynentu. Holgate wie, co to malaria. Sam chorował 40 razy. Podczas ekspedycji przygoda goni przygodę.

Nasz bohater musi walczyć z piratami i dzikimi zwierzętami. Podobnie jego towarzysz Leslie Bruce. Trzykrotnie dźgnięty nożem przez pirata ledwo uszedł z życiem. Mimo to, zaraz po opuszczeniu szpitala, dołączył do ekspedycji. Później na granicy z Tanzania znalazł się na celowniku rabusia. nie oddał pieniędzy potrzebnych na kupno silnika do łodzi. Szczęśliwie uciekł przez okno taksówki.

To, co robi Kingsley Holgate powinno być przykładem dla innych podróżników. Przeżywa przygody i jednocześnie pomaga mieszkańcom zapomnianego kontynentu.


Monday, June 12, 2006

W AFRYCE ZMARŁA KINGA CHOSZCZ

Kinga Choszcz, która razem z Radosławem "Chopinem" Siudą zdobyła Kolosa 2003 za pięcioletnią podróż autostopem dookoła świata, zmarła 9 czerwca w szpitalu w Ghanie. Przyczyną powikłania po malarii mózgowej.

Choroba była krótka, ale bardzo ciężka. Na stronie internetowej Kingi pięknie piszą o niej rodzice:

"Kinga znowu podróżuje... I choć trudno w to uwierzyć znowu jest przed nami. Można powiedzieć, że jak zwykle. Do wielu miejsc, w których już była pewnie wielu z nas nigdy nie dotrze. Z całą jednak pewnością tam gdzie teraz wędruje, my dotrzemy prędzej czy później. Dla nas rodziców to wielka pociecha, bo wiemy, że spotkamy kochaną osobę."

Wczoraj wieczorem na stronie internetowej było 286 wpisów osób żegnających podróżniczkę.

CIEKAWA ROZMOWA Z TOMASZEM KOBIELSKIM, KTÓRY NIEDAWNO WSZEDŁ NA MOUNT EVEREST (Z MARTYNĄ WOJCIECHOWSKĄ)

Rozmowa sprzed kilku dni (nie mam usprawiedliwienia, że dopiero teraz wrzucam ją na blog :), ale warta odnotowania i przeczytania: http://miasta.gazeta.pl/lodz/1,35153,3404862.html

Dwie uwagi:

- można walczyć z samym sobą i żywiołami wchodząc na najwyższa górę świata i jednocześnie wysyłać SMS-y. Takie czasy

- Kobielski rzucił stałą pracę żeby chodzić po górach. Założył własną firmę konsultingową. Mówi: "Na szczęście mam wielu kolegów i zlecenia mam w tak zwanym międzyczasie (między wyprawami - rp)". Chylę czoła przed człowiekiem, który jest tak zdeterminowany w realizacji swoich marzeń!

Monday, June 05, 2006

ŚMIERĆ W GÓRACH

Czy można minąć umierającego człowieka i nie pomóc mu? Okazuje się, że tak.


Na adrenalina.onet.pl znalazłem omówienie artykułu z New York Times'a o tym, że obecny sezon jest jednym z najtragiczniejszych - zginęło już 15 himalaistów.

Jedną z najbardziej dramatycznych jest historia nowozelandczyka Marka Inglisa, który jako pierwszy beznogi człowiek wszedł na Mount Everest. Niestety nie tylko tym zapisał się w dziejach himalaizmu.

Był jednym z tych, którzy w drodze na szczyt mijali umierającego Davida Sharpa. Nikt mu nie pomógł.

Inglis później tłumaczył: „Na wysokości ośmiu i pół tysiąca metrów ciężko jest samemu utrzymać się przy życiu, nie mówiąc o ratowaniu innych. Tamtego ranka ponad czterdzieści osób przechodziło obok młodego Brytyjczyka”. Twierdzi, że wzywał pomoc przez radio, ale któryś z uczestników jego wyprawy powiedział: „Posłuchaj, nic nie możesz zrobić. On tu siedzi nie wiadomo jak długo, bez tlenu. Jest praktycznie martwy”.

Oburzony jest sir Edmund Hillary, pierwszy człowiek, który stanął na najwyższej górze świata: „Ludzie całkiem zatracili poczucie tego, co ważne. Podczas naszych wypraw nie było takiej możliwości, by zostawić człowieka niezdolnego do dalszego marszu i pozwolić mu umrzeć”

Łatwo żądać bohaterstwa, kiedy siedzi się w ciepłym pokoju, popija herbatę i stuka w klawiaturę. Jednak czuję skurcz w żołądku myśląc, że nikt z kilkudziesięciu osób nie pomógł umierającemu, np. podając tlen.

Przypominam sobie świętego Maksymiliana Kolbe. W obozie koncentracyjnym w 1941 roku zgłosił się dobrowolnie zamiast jednego z wyznaczonych na śmierć współwięźniów. Mógł przecież powiedzieć - przecież i tak go nie ocalę. Tymczasem człowiek, którego uratował przeżył wojnę.

Żródło: www.adrenalina.onet.pl